Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rej udało się uniknąć jedynie dzięki niezwykłej łasce Opatrzności...
— Bóg chce wywieść nas z tej ziemi niewoli i nieszczęścia... wbrew naszym występkom i grzechom!... — mówił głosem przejętym. — Czyż inaczej udawałoby się nam tak wszystko!? Czyż więc w bezrozumie swym chcecie sprzeciwiać się Jego świętej woli i gwałtem chcecie ściągnąć na grzeszne swe głowy karzącą dłoń Jego!... Czyż nie piastuje On was, jak dzieci najmilsze, na swem łonie ojcowskiem?... Czyż nie dzięki li tylko Jego dobroci i miłości płyniemy na wątłej skorupie po wzburzonych toniach Oceanu!?...
Dalej wywołał w ich pamięci krwawe cienie zabitych towarzyszy, mówił o bólu, jaki czują, widząc z głębi niebieskiej swej chwały, jak idą na marne ich wysiłki, ich ofiary i bohaterstwo, ich krew i łzy...
Wielu ze słuchających płakało, inni żegnali się szerokiemi krzyżami, aż wreszcie Popow, który pochodził z duchowieństwa i był synem archimandryty, zaśpiewał uroczystym głosem:
— Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny...
— Zmiłuj się nad nami!... — podchwycił tłum, padając na kolana. Bili się w piersi i chylili się, jak kłosy na wietrze, bijąc przyziemne pokłony. Wielu płakało, inni w głos spowiadali się, tamci, krzyżem upadłszy, jęczeli: