Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wolę wiatrów płótniska żagli, niosąc chylący się to na jedną, to na drugą stronę statek w szumiącą i chmurną dal morza.
Beniowski kazał zebranym koło siebie ludziom świstać przeraźliwie w alarmowe piszczałki i wołać gromkim głosem:
Góry lodowe!... Góry lodowe!... Wszyscy na miejsca!...
Ustała bijatyka, oprzytomnieli szaleńcy, zajmowali z pośpiechem posterunki, pięli się po drabinach na reje, stawali u wiązadeł brasów i szutów, u kołowrotów... i z wytężeniem patrzyli w ciemności, gdzie istotnie majaczyły białe widziadła i lić morska lala się ze znanym im dobrze dzwoniącym grobowo klangorem.
Powszechna zwada skończyła się szczęśliwie na licznych jeno guzach i sińcach, na porwanej odzieży i kilku lżejszych ranach, które zaraz opatrzył Meder. Poczem Beniowski zebrał całą załogę, nie wyłączając kobiet, na przód okrętu i miał do niej długą przemowę. Przypomniał im ich cierpienia w Bolszej na Kamczatce, przypomniał długą i uciążliwą pracę spiskową, niebezpieczeństwa, na jakie wciąż narażeni byli, mściwość i złość rządu, następnie wyzwoleńcze walki okropne, szczęśliwym uwieńczone skutkiem. Policzył następnie wszystkie swary, zdrady, zamieszki, wykazał ich głupotę, ich nieobliczalność oraz szkodliwość. Mówił o niedawnem niebezpieczeństwie, o lodowym grobowcu, o pewnej śmierci, jaka groziła wszystkim i któ-