Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóżeś winien!?... Nie mam ci co przebaczać!... Sama pragnę zapomnieć... zapomnieć!
Wstał, objął ją za kibić i szukał jej ust; odpychała go zlekka od siebie.
— Nie, nie, Maurycy!... Nie, jeszcze nie!...
— A więc... Niech choć... niech choć... Daj ust... pocałować, kochana...
Nagle zaczął rwać gwałtownie na niej szaty, a gdy błysnęło z obsłon białe ciało, przylgnął gorącemi ustami do pąków jej piersi dziewiczych.
Już nie broniła się; przeciwnie sama teraz zarzuciła mu ręce na szyję i tuliła się doń wstrząsana dreszczem; chusta mnisia spadła jej z głowy, i czarne włosy kaskadą rozsypały się po obnażonych ramionach.
— Wszystko jedno... Miłuję cię!... Prawda!... Poco czekać!?... Czyż nie jesteśmy poza światem, wciąż na skraju śmierci!... Bierz mię!... Pójdę z tobą wszędzie... przez lody i żary słoneczne... na samo dno... ukochany... — szeptała rwącym się głosem.
Nie czuli, że okręt tańczył już pod nimi, że zgasły promienie słońca w okrąglem okienku. Aż rozległ się cichy, lecz stanowczy stuk we drzwi i ozwał się głos Bielskiego:
— Beniowski, czas... już czas!... Wychodź zaraz!... Szukają cię!... Dwa razy przychodził Chruszczow... Powiedziałem mu, że cię tu niema, ale nie wierzy... Podniesiona kotwica... Nie wiedzą, co robić...