Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyrwał się z jej objęć, ale zdążyła chwycić go jeszcze za rękaw i szepnęła błagalnie:
— Nie karz Stiepanowa, nie karz nikogo już, ukochany!
Kiwnął głową i drzwi otworzył.
— Co im teraz powiesz?... Domyślą się!... Wiesz co, powiedz im, że... puszczałem ci krew!... zagadał Bielski, który czekał nań w korytarzu.
— Nie potrzebuję się kryć!... Żoną jest moją!...
— Jakże to?... Wszyscy przecie wiedzą, że jesteś żonaty... Tak nie można!... — odrzekł z wyrzutem stary. — Lepiej już powiedz, żeś list do Ochotyna pisał u mnie, żeś tam się schronił, chcąc się odosobnić... dla namysłu... Doprawdy, idź do mnie i pismo napoczekaniu wygotuj... Czekają... Obejdzie się bez wszelkiego zgorszenia... A tam... Bóg niech was sądzi!...
Beniowski chwilkę pomyślał.
— Ha, może istotnie tak lepiej!... Dziękuję ci, stary!...
— Nie o ciebie mi chodzi tym razem, Beniowski!... Co ty!? Ty jesteś, jak ostry miecz, wszystko przetniesz!... Ale zawsze... przedewszystkiem poco masz tego szaleńca i tak mocno zwarjowanego... zupełnie rozumu pozbawiać!... A następnie... ona gołąbka nacierpi się, oj nacierpi! I poco!?
Otworzył przed Beniowskim drzwi swej izdebki, a potem zawarł je za nim troskliwie.
Gdy Chruszczow zjawił się po raz trzeci