Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaremba nie wierzył. Lecz usłyszał później, że podają sąsiadowi śniadanie, że on rusza się tam i pobrzękuje pętami jak zawsze. To go uspokoiło. Próbował nawet zastukać do niego, ale ten nie odpowiedział, jak zwykle. Zamienił z Pankracym słów kilka.
— Trzeba rozmówić się z Herodem... Trzeba żądać, żeby go zabrali do szpitala...
— Nie uwierzą...
Więcej nie dał im stukać ani »sąsiad« ani Gruby. Gruby użalał się przed nimi, że go swem stukaniem niechybnie zgubią, że dyrektor lada chwila przyjdzie. »Sąsiad« szurał po ścianie i wystukiwał niecierpliwie gamy.
Dzień jednakże upłynął zupełnie spokojnie, zupełnie spokojnie minęła noc. Dopiero nazajutrz po śniadaniu zadudniło u wejścia, więźniowie poczuli, że weszła do kazamatu gromada ludzi i usłyszeli, że ciężki, twardy przedmiot postawiono pośrodku korytarza. Drzwi od celi sąsiada otwarły się. Zaremba posłyszał tam głuchą, krótką rozmowę; potem z odgłosu kroków rozpoznał, że więźnia wyprowadzają... Drżący głos zawołał nagle:
— Bracia!... Bracia!... Nie dajcie!...
Szamotanie... upadek... ciche tygrysie ruchy ludzi... ciężkie oddechy... a potem niezrozumiały świst w powietrzu... ciachnięcie... ciągły