Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kiedy się boję ruszyć.
— Niech pani się nie boi... Zresztą przystanę zaraz na chwileczkę...
Przybił do brzegu i wraził wiosło od strony rzeki w ilaste dno. Czółenko stanęło twardo, mocno zaciśnięte między brzegiem a wiośliskiem.
— Teraz może pani bezpiecznie się ruszyć... A może pani zwróci się twarzą do mnie? — dodał z zalotną prośbą.
Zofia potrząsnęła głową i pochyliła się, kryjąc rumieniec.
Pomknęli dalej krętemi strugami, to pluszczącemi cicho, sennie jak łachy jeziorne, to lejącemi się burzliwie jak młyńskie łotoki. Tłum wysp i wysepek obstąpił ich wokoło i zasnuł niedawne słoneczne przestworza, zacienił błękitny widnokrąg tysiącem złocistozielonych zwojów.
Łódź, lecąca jak ptak prawie bez wstrząśnień, nagle zwroty srebrnej wstęgi wodnej, niespodziane zaskoki i rozstępy białych przylądków, piachy gorejące jak złoto; mierzchliwe gaje malachitowe, perłowe piany zlewisk, ryczących na kamienistych ławicach, — wszystko jaskrawe jak przedziwna rzeczywistość a mijające szybko i niepowrotnie, jak senne widziadła, odurzyły Zofię, która dotychczas ni-