Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy nie stykała się tak blisko, tak bezpośrednio z potężną dziewiczą przyrodą.
— Jak w bajce!... — szeptała bezwiednie. — Jak w bajce!...
Z zamieraniem serca patrzała jak pędzi wątła ich »łupinka« wprost ku pomostowi drzew, które upadłszy z wysokiego brzegu, nurzały się kosmatemi koronami we wrących, zbałwanionych potokach. Podarte ich korzenie, potwornie wygięte i potargane, jeszcze trzymały się ojczystych krawędzi, a szerszawe pnie i rude konary tworzyły nad rzeką niskie sklepienie.
Stefan skierował łódź w ten dziwaczny tunel, gdzie zwolniały wart przetaczał się długiemi falami, podczas gdy tuż za przejrzystą ścianą gałęzi, za iglastym majem więdnącego listowia szumiały wściekle wiry niezliczonych prądowin. Grudki czarnej ziemi kapały z podmywiska na stateczek; frędzle łodyg, całe kudły splątanych korzeni zwieszały się ku nim, niby macki zmartwiałych ośmiornic; ułamane sęki sterczały ostro i wrogo jak dzidy straży, ukrytych w zielonawym zmroku.
— Niech pani niczego się nie lęka i w żadnym razie nie rzuca, nie przechyla. Niech pani przychyli się do łodzi i czeka!... — ostrzegał Stefan, wolniuchno prowadząc łódź wąską smugą czystej wody. Gdy prąd przyciskał ich