Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rających się przed nimi błękitów. Rzeka mieniła się w słońcu jak szafir bezcenny. Lazurowe strugi, srebrne i złote blaski przesuwały się po niej widmowym ruchem, jak przesuwa się ledwie dostrzegalny uśmiech po twarzy pieszczonej. Szmaragdowe bukiety wysp wytryskały z rozsłonecznionych wód, tworząc girlandy leśnych koronek, rzeźbionych cieniem granatowem i światłem słonecznem. A wszędzie w okół niebieskie przeźrocze z sinymi lasami u granic, z liliowemi w dali górami, z obłokami jak puchy łabędzie... Czasem wysoko w podniebiu przeleciała para dzikich gęsi lub zaszumiał sznur kaczek; czasem różowa mewa zwinęła się nisko nad wodą lub ryba plusła trwożnie opodal — ścigana przez rzeczne potwory.
Czółenko miarowo kołysało się do taktu silnych uderzeń wiosła. Nurt warczał pod dzióbem stateczku i czepiał się jego boków. I on zataczał się na odmętach, huśtając łagodnie wioślarzy.
Pośrodku rzeki nawrócili w archipelag wysp. Zielony zmrok wąskich odnóg owionął ich chłodem.
— Niech pani zarzuci szal! — krzyknął wesoło Stefan, zauważywszy, że młodociany kark dziewczyny zbielał i skurczył się pod cienką bluzką.