Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarzy i spojrzeniem osłupiałem nawpół obłąkanych oczu; pochylił się ku niej.
— Powiedz wszystko: kochałaś go? — pytał ze drżeniem.
— Nie, nigdy!... Ale on mię kochał... Skłamałam: ten list był... jego wyznaniem! — Teraz on mnie nie opuszcza. Gdy zostanę sama, cień jego zjawia się, szepcze dawne wyrazy... zaklęcia.... Usiłuje nawiązać rozmowę... Prześladuje mię swem cierpieniem i swą namiętnością... Stoi cichy z kulą w sercu... z lodowatemi łzami na oczach... z szronem zasypaną twarzą!... Wiem, że go niema, że umarł, a jednak... jest i to przejmuje mię grozą, odbiera siły... Lękam się samej siebie. Lękam się ciemnej otchłani, która się otwiera przedemną!... A ty nie widzisz jak cierpię i sam mię ku niej popychasz... On nie odchodzi już, gdy nawet ty się zjawiasz... Cicho robi swe uwagi, gdy ty milczysz...
— Skłamałaś... Więc skłamałaś!... Po co skłamałaś?!... — powtarzał w osłupieniu...
— Chciałam oszczędzić ci przykrości... Chciałam zachować, umożliwić dawny między nami trzema stosunek...
— Między nami trzema?... A przed sędzią?... Nie, to niemożliwe!
Wstał i chodził szerokimi krokami po izbie