Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mów! Dlaczego nie powiesz?!... Co ci jest!?
— Cóż ci mam powiedzieć?! Wciąż to samo! Nie opuszcza mnie... Nie jestem w stanie się przezwyciężyć...
Trząsł smutnie głową.
— A to los! Cóż cię nie opuszcza?
— Wspomnienie!... — odpowiadała niechętnie.
Chmurniał ostatecznie i odwracał się. Patrzała nań załzawionym wzrokiem, ale nie starała się ani przyciągnąć ani ugłaskać. On to czuł i zacinał się coraz bardziej. Zdarzały się dnie, że nie zamieniali ze sobą ani słowa ponad niezbędne w gospodarstwie wyrazy. Nadomiar nastały dnie pochmurne, odwilżne. Śnieg prószył i musieli przerwać młóckę. Stefan zajął się znowu zwózką drzewa i siana. Zofia znowu po całych dniach zostawała sama, bladła, mizerniała, oczy jej podkrążyły sine podkowy. W jej zachowaniu się znikła dawna żywość i pewność siebie. Czekała zwykle na zapytanie Stefana a gdy ten milczał grobowo, gniotąca cisza panowała w ich domu.
Wreszcie raz przypadła mu do kolan.
— Nie mogę dłużej, nie mogę!... Zabij mię, ale niech się to skończy, niech się odmieni!...
Pobladł, uderzony kredową białością jej