Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

brunatne, gliniaste urwisko nad potokiem Guań-cho i podziurawiła go aż pod szczyt oknami i drzwiami swych pieczar mieszkalnych. Zdaleka góra wyglądała jak ogromna kolonja grzebieluch-jaskółek. Mieszkańców jej jaskółcza łączyła zażyłość i jaskółcze obyczaje. Za lada sygnałem roje ich wysuwały się z otworów i kupiły się na gzymsach i mostkach powietrznych, zastępujących schody i ścieżki. Obrona tych sadyb była łatwa przed łotrzykami, których wszędzie wałęsa się dużo, szczególnie w latach klęski, i powódź najgwałtowniejsza nie dosięga ich nigdy.
Niższe piętra zostały zajęte wcześniej, wyższe później, w miarę potrzeby. Każde z nich powstawało w ten sam sposób: ściosywano górę na gzyms lub, gdzie tego zrobić nie można było, urządzano mostki wiszące i żłobiono nowe mieszkania.
Podobnie i Szaniowie stworzyli swe piętro.
Z początku drążyli oni izby jedna za drugą, równolegle do ściany urwiska i przebijali do nich okna, w które wstawiali drewniane ramy. Pokoje były widne, suche, w zimie ciepłe, a w lecie chłodne — słowem, były o wiele lepsze od budowli naziemnych. Ale miały tę niedogodność, że nie mogły ciągnąć się bez końca. Po niejakim czasie mieszkania Szaniów zetknęły się z mieszkaniami Tiniów, którzy również mnożyli się i powiększali swoje siedziby. Okoliczność ta zmusiła obie rodziny do wrzynania się w głąb góry. Powstały ciemne, posępne alkowy, które zamieszkiwały zazwyczaj dzieci i młodsze małżeństwa. W jasnych pozostali starcy, potrzebujący więcej powietrza i światła, oraz bawół,