Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

chleba. Zawczasu zabiegliwe rodziny jęły starać się o pokarm dodatkowy. Codzień od świtu do późnego wieczora wszyscy, nie zajęci w polu, dzieci, starcy, kobiety — przebiegali okolicę, szukając jedzenia. Z pilnością wielką zbierali rośliny jadalne, kopali pożywne korzonki, łowili wszelkie twory, poczynając od ptaszków, myszy, żab, oraz ślimaków, a kończąc na konikach polnych i szarańczy. Te ostatnie, choć są chude i z pozoru marne, podsmażone jednak na patelni na wolnym ogniu, przedstawiają zawsze coś lepszego, niż zupełny brak pokarmu. Wkrótce z obszaru, dotkniętego suszą, znikło wszystko, co dało się strawić. Zostało powietrze, woda i ziemia, a na niej wątła ruń zbożowa.
Tymczasem nic nie zapowiadało zmiany.
Słońce wschodziło codzień na niebie bez chmur i biegło przez błękity, ziejąc żary, jak smok okrutny. Nadeszły, budząc nadzieje, święta «Zmiany Wiatrów» i... minęły... a deszcze nie spadły. Na wysokościach, na żyznych górskich rolach wzeszłe źdźbła zbóż strzelały rzadko wśród grudek żółtej ziemi, zakurzone i ostre, jak szydła. Niektóre zwinęły się w dudkę, choć nie odrosły i na dwa cale. Kurz wypełniał natychmiast dudki i dusił charłacze niedonoski kłosów. Gospodarze kiwali smętnie głowami i godzili się na to, że, jeżeli tak dalej pójdzie, ziemia nie wróci rzuconych w nią nasion.
Troski obległy starego Szań Chaj-su, głowę najbiedniejszej i najliczniejszej rodziny we wsi Tun-guań.
Wieś od wieków objęła w swe posiadanie