Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Eh!... Co tam?... Jakie tam rachuby!? Przecie to my was wczoraj częstowali, nie dla zysku, a dla honoru!... Takiego podróżnika pochlebnie każdemu podejmować!... — wymawiał się grzecznie Grzela.
Chłopi ciekawie i podejrzliwie przyglądali się zbójnickiemu strojowi Tomka. Chłopak czuł się nieswojo, głowa go po wczorajszej pijatyce bolała i nawet mdliło.
— Ot, wypijcie lepiej kieliszek na drogę i zakąście czem!... — częstował go łaskawie karczmarz.
Tomek potrząsł głową z obrzydzeniem i po chwili namysłu wyszedł za drzwi. Przypomniał sobie, że kazał przecie wiatraczkowi namleć górę mąki i kaszy i że tego aż nadto wystarczało dla opłacenia szynki, jajecznicy i kilku szklanek herbaty z rumem.
— Eh, coś źle się stało! — rozmyślał, idąc i przypominając sobie rozmowę z wiatrem północnym. — Dobrze, że choć ten karczmarz dochował sekretu i nie wspomniał o cudownym wiatraczku!... Toby to dopiero był wstyd!... Kazał mi przecie wiatr północny trzymać język za zębami!... Zawsze ten Grzela to niezgorszy człowiek!