Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pod wieczór znalazł się w okolicy wioski rodzinnej, a niedługo potem już wchodził w progi własnej chałupy. Matka właśnie paliła w piecu. Spostrzegłszy go, rzuciła łuczywo i skoczyła ku niemu.
— Tomku, tyżeś to?! Żyjesz, dzieciątko?! Niedobry chłopaku!... Słowa nie rzekłeś, poszedłeś! Co ja się po tobie napłakała, namartwiła. Dopiero żydy przyszły i opowiedziały... Jeno, synku, nienależycie mówiły, nienależycie!... — urwała i z trwogą spojrzała na syna.
— A z czegożeście, matulu, przez ten czas żyli?... Taką miałem o to troskę, tak mię serce bolało, matulu!... Ale czy tak, czy owak iść musiałem...
— Tak, tak! Ale wróciłeś, synku... Wróciłeś! Więc nie warto wspominać!... — Pewnie głodny jesteś, zmarnowany!... — przerwała mu pośpiesznie. — Mam trochę mąki, chleba... Poznosili dobrzy sąsiedzi, jak się dowiedzieli o mojem nieszczęściu.
— Odwdzięczymy się im, matko, odwdzięczymy!... Teraz już nie zaznamy biedy!... — mówił z dumą Tomek, zdejmując worek i rozpinając pas...
— Daj to Boże!... — wzdychała stara. —