Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tomku, ogień nieć! Tomku, obiad!... Tomku, podaj to, a podaj tamto!
Stara się Tomek, pary z ust nie puści, skargi nie powie, nie jęknie, nie westchnie, choć ręce go od dźwigania bolą, choć podeszwy go od skakania palą. Nawet go naczelnik zbójnicki pochwalił:
— Jesteś chłopak grzeczny, obrotny. Jak podrośniesz, zbójnikiem cię zrobię!
Cztery dni leżeli tak zbójnicy w swojej pieczarze, aż piątego wróciło dwóch, co chodzili na wywiady, poszeptali na stronie z hersztem, pogadali między sobą i nazajutrz po obiedzie wybrali się znowu na rozbój.
Znowu głazem wielkim przywalili wyjście.
Został Tomek sam, znowu mu słońce świeci ze dworu tylko przez małe szparki z pod głazu.
Kiedy już kroki i głosy zbójników zupełnie ucichły, porwał się z miejsca Tomek i zaraz chciał skoczyć do kamienia, żeby go odwalić, ale się pomiarkował:
— Jeszcze wrócą, to mnie zabiją!...
Poczekał, poleżał u ognia, choć wszystko w nim od niecierpliwości dygotało, potem wziął gałąź, co najgrubszą, wpełznął w otwór i pod kamień zaczął ją podkładać, do góry go ważyć,