Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wreszcie kopać pod nim dół. Ale rychło dokopał się do szczerej skały, drąg złamał, a samego kamienia ani ruszył. Z rozpaczy zaczął go nogami, co sił, pchać, zaczął go rękami bić i targać, aż mu krew z za paznokci trysnęła...
— O, dolo moja, dolo! — jęknął wreszcie cicho i do pieczary wrócił.
Chodził po niej, chodził, jak błędny. Niepodsycany ogień ledwie migotał. Wreszcie opamiętał się Tomek, przysiadł u ogniska, chróstu nań dorzucił i myśli:
— Ha, cóż! Poczekam, aż mnie zrobią zbójnikiem!...
Serce się w nim wzdrygnęło, jak te krwawe plamy sobie przypomniał, te podarte, potargane odzieże, jak sobie pomyślał, że będzie musiał śpiących ludzi po nocach mordować, cudzy dobytek, cudzą pracę palić i brać...
— Nie!... Za nic na świecie!... Ucieknę!... Wypatrzę! Wynajdę ich komorę, gdzie skarby chowają!... Może tam mają proch... Pewnie go mają!... Proch pod kamień podłożę, to go rozsadzi... Nie zdążę teraz, to na przyszły raz!... Choćby się cała góra na mnie miała zapaść, nie będę tu siedział!..
Podpełzł znowu do wyjścia, kamienie poroz-