Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nicę z rynki. Z tyłu w sieni stała matka i dawała Tomkowi tajemnicze znaki. Tomek spojrzał ostro dziadowi w oczy i odrazu poznał jednego ze zbójników. Ten również zauważył, że został poznany, zerwał się i, udając kulawego, zaczął coś skomleć. Ale w Tomku zawrzała krew.
— Na wywiady przyszedłeś, zbóju!... Dam ja ci, poczekaj!...
Skoczył do komory po puzdro z „muchami“, ale gdy wrócił, dziada już nie było i w opłotkach tylko się śnieg kurzył i drżały żerdzie, potrącone przez uciekającego draba w przeskoku.
— Mój Boże!... Cóżeś ty najlepszego zrobił? Teraz to już napewno do nas przyjdą!... — biadała matka.
— A niech przyjdą!... — krzyczał Tomek, wygrażając pięści.
— Olaboga!... Żebyś w złą godzinę nie wymówił!
Tomek bez żartów przemyśliwał, czyby nie pójść z swojem puzdrem przeciw zbójom i wygubić ich na jakiej wyprawie. Wtedy może łatwiejby było wydobyć królewnę. Ale nie!... Gdyby kilku albo nawet jeden z nich został, to zdążyliby nietylko uciec drugą stroną piecza-