Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przerażony karczmarz skamieniał, karczmarka aż przysiadła do ziemi. A tymczasem z szumem, brzękiem wysypywały się z czarodziejskiego pudła chmary owadów i zwartemi szeregami rzuciły się na oszustów.
— Ojej!... Co to jest?! Rozbój!... — wrzasnął rozpaczliwie szynkarz. Szynkarzowa jeno sapała jak miech i machała w powietrzu latarką. Ale owady najmniejszej na to nie zwracały uwagi. Setki ich padały od uderzeń, setki innych leciały natomiast i z groźnem brzęczeniem rzucały się wprost w twarz, na gołe ręce, na plecy, na piersi przeciwników. Szynkarz, a za nim i tłusta szynkarka, wyciągnąwszy przed siebie ręce, zaczęli zmykać. Przez ławki, przez stoły pędzili na oślep, rozbijając się o mury i sprzęty. Nic nie pomagało.
A Tomek tymczasem grzmiał głośno:
— Ludzi nie oszukuj!... Przechodniów nie spajaj!... Cudzą krzywdą się nie bogać!... Nie kłam, nie cygań!... Coś ukradł, oddaj!... Oddaj!... Oddaj!...
— Nic nie mam do oddania!... Ty zbóju, ty zbóju!... Ja cię zaskarżę do sądu!... Zawołam na ciebie policję!... Zaraz zabieraj swoje muchy, włóczęgo przeklęty!... — krzyczał Grzela,