Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Istotnie ptak niepokoił się, wyciągał zakapturzony łeb i straszył pióra, wierzchowce również zaczęły strzyc uszami i wyciągać przed siebie szyję. Ale ani Hanka, ani nawet Szag-dur nic nie dostrzegali na stepie. Nagle doleciał ich głos, jak brzęczenie dalekiego bąka. Konie przystanęły, jeźdźcy mimowoli ściągnęli je cuglami.
— Co to? — spytał Szag-dur, nadstawiając ucha.
— Nie wiem!... — odszepnęła Hanka, obszukując step strwożonym wzrokiem.
Brzęczenie potężniało szybko i miarowo, stawało się podobne do szumu olbrzymiego roju.
— Szarańcza!... — mruknął Szagsdur. Ale nigdzie nie widać chmury. — Acha, już widzę: ptak! Jaki ogromny! Boże dobrotliwy!
Już nie spuszczał przerażonych oczu ze skrzydlatego potwora, zbliżającego się z szybkością pocisku. Brzęczenie zamieniło się w ryk i łoskot bijących skrzydeł. Berkut rozpostarł mu na ręku loty i zaczął kwilić, wierzchowiec przysiadł na zadzie i zjeżył grzywę.
— Aeroplan!... — krzyknęła Hanka, daremnie walcząc ze swoim koniem dziko chrapiącym, stającym dęba i wierzgającym naprzemian.
— Aeroplan!... — powtórzyła.
W tej chwili jej wierzchowiec obrócił się na tylnych nogach, wziął na kieł i pomknął szalomnym galopem w step przed nadlatującym aeroplanem. Zdążyła dostrzec, że koń Szag-dura zro-