Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Urwała, gdyż instynkt podpowiedział jej, żeby nie mówiła zbyt wiele z nikim o zamierzonej ucieczce do Polski.
Burjat jednak zrozumiał i posmutniał jeszcze więcej.
— My zatrzymamy się pod miastem, bo przecież z bydłem w mieście nie wyżyjesz, niema paszy. Ale wy będziecie musieli udać się zaraz do miasta. Jest wyraźny rozkaz. Zresztą Geril-tu Chanum nie zechce, żeby pani została w stawce księcia.
— Dlaczego?
Szag-dur zakłopotany patrzał w dal i nie odpowiadał. Hanka obrzuciła go zdziwionem i podejrzliwem spojrzeniem. Wyjechali jak zwykle, daleko przed karawan. Śliczna, porosła, wysoką trawą, usiana kwiatami dolina słała się dokoła nich, środkiem niej płynął potok, nad nią sklepiły się szafirowe niebiosa, pozłocone słońcem, wsparte na silnych łańcuchach okolicznych wzgórz. Byli zupełnie sami, jedynie koniki polne strekotały pod nogami ich wierzchowców i od czasu do czasu stukały kopyta koni, uderzając o ukryte wśród ziół kamienie.
— Dlaczego? — powtórzyła z naciskiem Hanka, nie spuszczając oka z Szag-dura.
— Ech! co ci to, Garudi? — zwrócił się ten, zamiast odpowiedzi, do trzymanego na zapięciu lewej ręki berkuta.
— Co ci to? Czujesz zwierzynę?...