Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mam go, obacz sam! — odrzekł szczerze Władysław, nadstawiając kieszenie...
— Au twojej „siostruni“?... Ech, niech lepiej sama odda, bo jak chłopcy przy rewizji szmatki z niej zwleką, to nie ręczę za to, co dalej będzie... He, He!... — śmiał się Biełkin.
— „Siostruni“?... To on „dziewka“?... — dziwił się, wyłupiając przekrwione ślepie, Kuźmin.
— Taak!... Dawno ja się tego domyślał!... No, oddawaj!... — zwrócił się do Hanki Mikita.
— Nie zbliżaj się, łotrze!... — krzyknęła dziewczyna, odskakując w róg izby z rewolwerem w ręku.
W tej samej chwili Władysław zadał straszny cios pięścią między oczy Mikicie i wyrwał mu z ręki karabin.
— Biegnij po ludzi!... — krzyczał na Kuźmina starosta, chowając się za stół. — Biegnij po ludzi!... Wołaj!...
— Zaraz, zaraz!... Ja jego tu przywitam!... — mruczał żołdak, starając się wyrwać z pochwy swój ogromny pistolet.
Władysław już do niego przyskoczył i powalił uderzeniem kolby w głowę, Kuźmin zdołał jednak wystrzelić w powietrze.
— Uciekajmy!... Hanko do drzwi!... — wołał, ponawiając uderzenie, Władysław.
Drzwi otwarły się, ale wyskoczył przez nie Mikita, wrzeszcząc: