Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ratunku!... Rozbój!... Bunt!... Na pomoc!... — drzwi za sobą zatrzasnął i ciałem przywalił.
Władysław parł je z wewnątrz z całych sił, podczas gdy Hanka wycelowanym rewolwerem trzymała w bezruchu starostę...
— Szaleńcy!... — krzyczał ten. — Co robicie!... Lepiej poddajcie się... Przyjdą ludzie, zbiegną się Chińczycy... Wezmą was... Poddajcie się, póki czas... Wszystko wam przebaczę, uratuję was... Podobacie się mi... Chwaty jesteście... Razem stąd pójdziemy... — szeptał ciszej. — Złota waszego ja nie pragnę, mam więcej... Jeszcze was nagrodzę. Doprawdy, namyślcie się!... — szeptał dalej Biełkin przekonywająco.
Za drzwiami słychać było już głosy i szamotanie się, wreszcie odskoczyły deski pod parciem ramienia Władysława i chłopiec twarzą w twarz spotkał się z... Maciejem.
Ten się zaraz cofnął, pociągając za sobą Korczaka. Hanka wyskoczyła za nimi.
Pobiegli razem w bok w stronę lasu, aby dalej od pędzącej z „koszar“ gromady „milicjantów“. Już skryli się w zaroślach, gdy zagrzmiały za nimi strzały. Nie odpowiadali, oszczędzając tych kilku ładunków, jakie przyniósł ze sobą Maciej. Nurkowali chyłkiem wśród krzewów, pnąc się po zboczu góry. Gdy już byli dość wysoko, zatrzymali się, aby zobaczyć, co się dzieje na dolinie. Dostrzegli koło kantoru cały rój niebiesko ubranych Chińczyków, a przed progiem izby