Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wcale ja nie ukradłem, a schowałem do czasu, żeby się od was ubezpieczyć... Wszystkichbyście nas dawno już wyrżnęli, całą kopalnię ograbili... Może nie? Może nie zmawiacie się z rodakiem waszym, Matwiejem... Ale ja „rozumieju“ na szczęście po „polski“...
— O cośmy się zmawiali?... Nic nie rozumiesz, kłamiesz!... Ładunki zresztą weźcie sobie, ale mapę i książkę musicie oddać!... — krzyczał Władysław.
— Zaraz, zaraz!... Powoli! nie ty tu rozkazujesz!... wstawił Biełkin. — Więc przyznajesz się, żeś nas oszukał, że ładunki zataiłeś?... Co jeszcze masz?
— Nie mam obowiązku przed wami się spowiadać!
— Dobrze, dobrze!... To my zobaczymy... O tem jeszcze pogadamy... A tymczasem oddaj rewolwer!... Wiemy, że go masz!... — nastawał Bielkin.
— I ten worek z kosztownościami, z perłami, diamentami, złotem i srebrem, narabowanem w miasteczku, też niech odda!... Za karę należy mu wszystko zabrać!... Tak, szelma, schował, że go już trzy dni szukam i znaleźć nie mogę!... — krzyknął Mikita.
— Święty Boże!... Perły, diamenty!?... I jeszcze nas chciał obrabować... A to zbój!... Taki młody, ale... wczesny! — szepnął Kuźmin.
— No, oddasz dobrowolnie rewolwer, czy nie?...