Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hm! Głupota... Rozumiem zabrać! Dlaczego nie!? Ale po co niszczyć?... Towary też pewnie popalili... Hołota!... Bezmózga hołota! Czy to pomyśli o czem?...
— Wszystko spłonęło. Nie było komu ratować... Mieszkańcy wyrżnięci...
— To wy z mieszkańców jesteście?... — sprobował znowu ostrożnie Sybirak.
— Nie, my z wojska!... — skłamał twardo Władysław. — Zresztą mówicie, że wam wszystko jedno... kto jak się zwie i skąd...
— Tak, to tak!... Ale zawsze... słabość ludzka... Ciekawa jest dusza ludzka!... — roześmiał się chytrze Iwanycz. — A co to u was?... — zapytał, wskazując na bliznę Władysława. — Tygrys?... To to widzę, tak dziwna gwiazda pięciopromienna!... No i co?... Zabiliście?...
— Sio... brat... zabił! — odpowiedział Wladysław, wskazując kryjącą się za nim Hankę.
Bystre, przenikliwe oczka skierowały się na dziewczynę, która z przykrością poczuła, że się rumieni pod ich szpiegowskiemi, kłującemi jak szydło blaskami. Obszukały ją całą, zatrzymując się dłużej na piersiach i kibici.
— Brat!?... Oj, młodość, młodość! Niech będzie brat!... Chwaty jesteście, stare, widzę, włóczęgi!... Postawcie karabiny w kącie, nikt was tu nie skrzywdzi... Gośćmi będziecie!... A może zostaniecie u nas?... Powiadacie, żeście żołnierze...
— Tak, żołnierze jesteśmy, dezerterzy!... Nie chcemy się więcej bić, a tam wszyscy się biją...