Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten zrobił w jego stronę zeza i wcale się nie spieszył z odejściem.
— Choćbyście mi papierosa dali za zdobycz!... — poprosił z dąsem.
— Na, bierz, choć wszystkie!... — roześmiał się Iwanycz, wyciągając pustą papierośnicę. — A może wy macie papierosa, to i mnie poczęstujcie!...
— Gdzie zaś! Nie palą!... Takie „frajery“!... Więc pójdę, skoro każecie, Iwanie Iwanyczu!... Ale doprawdy należy mi się jaka nagroda, takie dwa chwaty!...
— Już dobrze, dobrze!... Zobaczymy!... Idź, mówię ci!...
Mikita stuknął obcasami, wyprężył się i zrobił wcale sprawnie na lewo zwrot.
— Siadajcie! — zwrócił się grzecznie do Korczaków starosta, gdy zostali sami. — Czyje wy dzieci?... Bo ja znam miasteczko...
— Nas pan nie zna!... Zresztą czy to ma teraz znaczenie, kiedy nic już, z dawnego... nie zostało? — odrzekł ostrożnie Władysław.
— Zapewne. Nie chcecie powiedzieć, to nie!... U nas prawidło, że każdy się tak pisze, jak woli... Ja tak tylko — przez ciekawość!... Cóż, miasteczko do cna zrabowane?
— Zrabowane — potwierdził Władysław.
— I spalone?
— Spalone.