Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hanka o mało nie parsknęła śmiechem, takie ta wiadomość zrobiła wrażenie na Mikicie. Papachę zsunął na czub, głowę przed siebie wysunął i takiego uciął zeza, jakby chciał zobaczyć swoje plecy.
— Złoto?... I co?... Sami będziecie kopać?...
— Sami. Może zresztą dobrych ludzi przyjmiemy do towarzystwa, ale mało!...
— To się wie, to się wie!... Miarkuję, że jesteście Polacy... Jeden z was po polsku krzyczał...
— Więc co, że jesteśmy Polacy?...
— Widzisz, ja też jestem trochę Polak... Moja babka była z tych Polaków, co są „starowiery“... Co to uciekli z „Rosiei“ do Polski przed nową wiarą, a potem ich z Polski tu na Sybir zesłała psiamać, carowa Katarzyna... To może wy mnie też ze sobą weźmiecie, co?... Jeszczebym kogo namówił... Weselej byłoby w kupce...
— Zobaczymy, zobaczymy!... — odpowiedział Władysław, pomagając siostrze wiązać i zapinać worki.
Poszli drogą wzdłuż rzeczki, rozmawiając dalej przyjaźnie. Mikita zapalał się coraz bardziej do projektu wyprawy na Chara-gol.
— Tam byłoby dobrze, co taić! — gadał z ożywieniem. — Do „mungałów“ blisko, pożywić się przy nich można w każdym czasie, no i... „nowina“!... Nie to co tu, gdzie wokoło wszystko skopane, jak kretowisko, co lepsze wybrane, tak, zostały same paprochy... Kopie, kopie człowiek