Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzień cały i nakopie na niuch tytuniu... Tylko „chinezy“ mają jeszcze charakter tu kopać... No i z jedzeniem źle... Coraz mniej mąki na składzie... A skąd wziąć nową, niewiadomo!... Dawniej bieraliśmy z miasteczka, ale już go niema, a do gubernji, albo okręgu to przecie setki wiorst... I wszędzie „niepokoje“, sto razy zrabują, zanim dojedzie...
Zbliżali się do zwężenia doliny, gdzie rzeczka gwałtownie zakręcała za cypel daleko wysuniętego leśnego urwiska.
Mikita stanął nagle i Władysława za rękę zatrzymał.
— Słuchajcie, co ja wam powiem... Podobaliście się mnie... Dobrzy wy ludzie, szczerze wam z oczów patrzy... Więc co ja wam poradzę... Poradzę wam, żeby wy wszystkich tych waszych worków i wszystkich nabojów do naszego starosty nie nosili... Odbiorą wam, zjedzą, rozpaskudzą, wystrzelają, tak niewiadomo po co... do wron!... A my na Chora-gol to z czem pójdziemy, a?... Nie mam racji?...
Władysław i Hanka słuchali go uważnie, trochę zaniepokojeni.
— W takim razie... my zupełnie do was nie pójdziemy... Co nam za niewola?!... — obruszył się Władysław.
— Iść to my musimy, bo kto na tę dolinę przyszedł, musi się w naszym kantorze opowiedzieć... Takie tutejsze prawo... Jak nie pójdzie-