Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

duszne“... Mówisz mu, mówisz, a on nic!... Chrząka jak baran! Nijak nie wyrozumiesz, zgadza się, czy się nie zgadza? A potem zawsze się okazuje, że się nie zgadza!... Szczególniej teraz, kiedy wiedzą, że my z ładunkami... źle, nic nie słuchają... Dlatego my wyglądamy „dezyrtirów“, jak aniłów bożych... Jak przyniosą proch, zaraz „chinezów“ do porządku przyprowadzimy... Pijcie już wy!...
Zwrócił kubek Władysławowi, otarł usta rękawem i przyciągnął do siebie karabin.
— Pójdę tymczasem naprzód, powiem naszym radosną nowinę, że idziecie!...
Chciał wstać, ale Władysław go powstrzymał.
— Nie, nie trzeba!... Pójdziemy razem!...
Mikita mignął niespokojnie kaprawemi ślepkami, lecz usiadł z powrotem.
— A jak się wasza kopalnia zwie?... — pytał Władysław.
— Jak się ma zwać?... Szełgujewska się zwie, bo rzeczka przecie Szełga...
— To dopiero Szełga?...
— Szełga. A bo co?...
— A do Chara-golu daleko?...
— Daleko. Z pięćdziesiąt jeszcze wiorst... Może więcej! A co wy tam chcecie robić z tymi „mungułami“?!...
— Stary włóczęga nam przed śmiercią wskazał tam miejsce, gdzie złoto zalega... Idziemy kopać!... — zmyślił naprędce Władek.