Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krytego zieloną jeszcze trawą. Rosły tu trochę bujniej krzewy i nawet drzewa. Znalazła krzak głogu, którego słodkie, dojrzałe jagody, opierzchłe od przymrozków, spożyła co do jednego z wielkim apetytem. Wypoczywając zastanawiała się nad kierunkiem dalszej podróży. Obawa pościgu kazała jej skręcić z utartej drogi.
— Tu, niedaleko, — przypominała sobie — jakieś pięćdziesiąt kilometrów, powinien przechodzić z północy na południe wielki trakt karawanowy do Tybetu... Jeżeli więc jakąkolwiek drogą pójdę na wschód, to wcześniej, czy później będę musiała go przeciąć... — rozumowała, patrząc na zapalającą się nad żółtym bezleśnym stepem jutrzenkę.
— Najgorzej będzie z wodą, ale teraz na jesieni prószy od czasu do czasu śnieg, może więc jakoś przebrnę te pięćdziesiąt kilometrów, a tam, na gościńcu już będą studnie i... będą ludzie, którzy mię podwiozą do Urgi... Ach, gdyby mieć krzesiwo i hubkę lub kawałeczek noża!...
Wyłamała sobie mocny kij w zaroślach i podpierając się, poszła bezdrożem na wschód. Pożałowała jednak, że to uczyniła. Teren był bardzo rozmaity. Tam gdzie grunt był dobry, równy i dość twardy, tam rosła karagana i kolczaste trawy, utrudniające przejście. Od czasu do czasu przecinały jej drogę ławice ruchomych piachów; najczęściej wszakże musiała iść przez rozsypiska ostrego twardego żwiru. Wkrót-