Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Na nizinie było o wiele cieplej i wcale nie było śniegu. Hania, przyzwyczajona do niskiej temperatury, rozpięła na piersiach swój kożuch. Szła szybko, popędzana grozą i wzburzeniem. Kierunek drogi znała dobrze i nie obawiała się zabłądzenia nawet w ciemnościach. Postanowiła trzymać się utartego szlaku, którego udeptanie na glinie i piasku czuła doskonale pod podeszwą miękkiego krajowego obuwia. Na szczerekach zaś i głazach powierzała się swemu instynktowi doświadczonego włóczęgi i ten ją rzadko zawodził. Jeszcze głęboką nocą, już po zajściu księżyca, znalazła się w pobliżu klasztoru. Stał podobny do skalistego złomu na zboczu pagórka, otoczony wysokim murem, ciemny, a jednak pełny jakichś dziwnych szmerów. Większa ilość koni na pastwisku, widocznie obcych, bo gryzły się i kwiczały, obudziła czujność dziewczyny. Aby ominąć zabudowania, zatoczyła wielkie półkole przez mokradła i wydmy piaszczyste, porosłe kolczastą karaganą oraz twardą trawą stepową. Zmęczyła się bardzo, dokuczało jej pragnienie, więc ucieszyła się niezmiernie, kiedy o świcie dostrzegła małe źródełko, tryskające z pod upłazu, po-