Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rowym, potężnym oddechu wyrzucał kłęby dymu i pary, cały korpus okrętu krępy, mocno zbity z dębu, żelaza i miedzi drgał od głębokiej, ukrytej, naprężonej roboty. Stalowe kułaki tłoków migały w oświetlonem wnętrzu maszynowego luku. W szmer gasnącego na pokładach tłumu wrzynały się chwilami ostre dźwięki dzwonków, świstawki, tubalne, urywane wyrazy komendy, po których ruchy statku wolniały, oddech jego zamierał, cały kadłub pochylał się, łuk zataczał lub prostował i porywczo, gorączkowo zaczynał tętnić i pracować. Majtkowie wydając niezrozumiałe okrzyki pełnili swoją robotę, u burt dzwoniły łańcuchy. Lecz najczęściej statek spokojny, pewny siebie płynął w dal, niosąc gwar wesołych głosów i blask licznych świateł. Sternik stał nieruchomo w swej szklanej budzie, z rękoma na rękojeści kierownika, z oczami utkwionemi w szafirowe, ciemniejące przestworza, gdzie migotały różnokolorowe ognie majaków, gdzie nizko nad wodą kołysały się na mieliznach błędne ogniki »bakanów«. Czasami pojawił się wśród tłumu podróżnych osmolony palacz, przesuwał się nieśmiało przez pokład i niknął w głębokich, wązkich szczelinach, skąd dniem i nocą biła krwawa łuna, dolatywał czad przepalonych tłuszczów i szum pracujących maszyn.
Kupka Tatarów zebrała się na modlitwę na