Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lały się z cieniów giętkie niewieście postacie, wyrywając się ruchem lubieżnym z ciemnych objęć męzkich.
— Puść mnie! — szeptała dziewczyna, dziecko prawie. — Tu tyle ludzi... wstydzę się...
— Ee! Co tam!...
W korytarzach jeszcze ciemnych z poza drzwi kajut, okutych w miedziane ozdoby, dochodziły stłumione, tajemnicze głosy. W suto oświetlonej sali jadalnej pierwszej klasy widać było opuszczony stół z obwisłym obrusem, poplamionym winem, z srebrnemi przyborami i kryształowemi naczyniami, rozrzuconemi niedbale wśród okruchów ciast, resztek owoców i więdnących kwiatów. Na pokładzie kobiety strojne, giętkie, jak węże, jaskrawe jak motyle, chodziły krokiem niepewnym od kołysania statku, blask klejnotów i zapach perfum szedł za niemi a dokoła nich krążyli mężczyźni wysocy, niezgrabni, podobni do czarnych, włochatych trutni. Jakiś kupiec z siwą brodą i twarzą ascety, w długiej staromodnej kapocie i palonych butach szeptał młodej dziewczynie coś, od czego oczy jej śmiały się i świeciły jak czarne brylanty. Szpakowaty wojskowy i młodzi ludzie, widać ubodzy, stali na uboczu i z zawistnym uśmiechem przyglądali się »grze motyli«.
Koła parostatku tłukły monotonnie o wodę, bałwaniły gładką jej powierzchnię, komin w mia-