Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Życie ich silniejszem uderzyło tętnem, do serc wstąpiła otucha, wróciły stare przyzwyczajenia. Grzegórz dzień cały kosił zawzięcie. Anka suszyła i zgrabiała trawy. Czego zresztą ona nie robiła?! Od chwili, gdy zdobyła bydlę, gdy myśl jej miała się o co zaczepić, pożerała ją prawdziwa gorączka pracy.
Jak myszka zbierała w okolicy i niosła do jurty wszystko, co zdatne było na pokarm, co miało wartość. Głóg, czarne porzeczki, szczaw, dziki czosnek, słodkie korzenie, »jedzenia jezior«, galaretowate kule »wodnych jagód« — wszystko to mogło być zużyte, zachowane, gdyż wrzucone do kwaśnego mleka, rozpuszczało się w niem i nadawało lepszy smak i pożywność. Anka, wyborna gospodyni, nie dawała nawet uczuć domownikom, że robi tak znaczne w mleku oszczędności. Codzień mieli zrana zabielaną herbatę z polnych ziół, wieczorem polewkę z kwaśnego mleka i jagód, w święto zaś gotowane, zakwaszone mleko, a czasem i masło. Wszystkiego zaledwie po trochu, gdyż dobra nawet krowa niezbyt dużo daje mleka... Ale mieli wszystko... jak »ludzie«.
— Na przyszły rok znowu będzie cielę. To już będzie twoje. Tymczasem byczek podrośnie, można go będzie używać do wożenia ryby i drzewa... Ile to teraz czasu schodzi na marne, ile sił ginie!... — prawił Grzegórz.