Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nas może przybędzie... — mówiła młoda kobieta z lekkiem zawstydzeniem i kładła rękę męża na swoje zapłodnione już łono. Zawsze tak siadała koło niego, gdy spostrzegła, że zamyśla się, że oczy jego utkwione w ogień nieruchomieją i widzieć przestają...
— Nie turbuj się, nie myśl... Zapomnij, żeś chory... Każdy, kto żyje, umierać musi... Powiedz lepiej, czy zdążysz mi zbić do jutra nową beczkę na kwaśne mleko, bo tamta już pełna.
— Już pełna? — zdziwił się mąż.
— Pełna! — powiedziała z dumą. — Ach, gdybyś ty jeszcze poprawił przegrodę i bucz... Coś teraz nie widać Mergeń... może da nam spokój... może ją sumienie za Prąda gryzie?...
— To ty myślisz, że ona zgubiła rybaka?
— Ani chybił, ona... Inaczej wiatr choć łódkę by przygnał.
— Widziałem ją wczoraj, — zauważył posępnie Grzegorz.
Niepokój mignął na twarzy Anki, więc chustę poprawiła na głowie, aby go pokryć.
— Gdzie? — spytała po długiej przerwie.
— Płynęła środkiem jeziora na Wschód.
— Widzisz: w inne teraz pływa strony. Spróbuj jutro poprawić przegrodę... pomogę ci!...
Pobudzony przez nią Grzegorz powoli wciągał się do roboty, do troski gospodarczej i klepiąc kosę, wyśpiewywał nieraz wesoło. Prze-