Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Bolszewicy.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ZOSIA
(pomaga mu zawieszać zasłonę, wciąga nosem płaczliwie)

Boże, kiedy to się skończy!...

MARCINEK

Niedługo się skończy: koni połowy niema, po dwie krowy co dzień rżną... Pójdą sobie, jak tu zostawią same gnaty... A przecie to wszystko nasze, panowe...

(wciąż pracuje wraz z Zosią nad zawieszeniem zasłony)
ZOSIA

Słuchaj, Marcinek, mówisz, że nie macie co jeść ze starszym panem. Tybyś poszedł do tego rudego komisarza, możeby ci dał kartkę... On jakoś lepszy...!

MARCINEK

Djabła tam lepszy. Zje cię tak samo, tylko pysk szerzej od innych rozdziawi, żebyś gładko weszła... Nijak ropucha!... Wszyscy oni tacy!

SCENA DZIEWIĄTA
Sonia, Zosia, Marcinek.
SONIA
(Wchodzi z ogrodu)

No, dobrze! skończyliście? A co?... Zasłona znalazła się!... Ależ jaka wstrętna!...

ZOSIA

Proszę łaski Pani, żołnierze wszystko wynieśli, poszyli sobie koszule... Dobrze, żę taką znaleźliśmy! Nawet obicia z mebli powycinali.