Strona:Wacław Sieroszewski - Bolszewicy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
MARCINEK

Ma; dziedziczka to będzie jego wnuczka... Ale cóż — dziedziczka tam!... (pokazuje na górę)

(w tej chwili we drzwiach stołowego ukazuje się Lasota, posuwa się z trudnością, przytrzymując ręką za odrzwia)
SCENA DRUGA
Ciż, Lasota
MARCINEK (przyskakuje do niego)

Co to, wielmożny pan sam przyszedł?!... A czy wolno? A jakby wielmożny pan upadł, to co?... To ja byłby winowaty... Co?

LASOTA
(odpędza chłopca niecierpliwie i posuwa się wolno ku Razinowi)

Hm... Hm!...

MARCINEK

No, no... Niech się pan oprze!...

(podstawia mu swe ramię z prawej strony)
LASOTA
(podchodzi do Razina, staje, prostuje się i pokazuje palcem na górę)

Bóg!...

MACINEK

On prosi, żeby ją pan wypuścił.

LASOTA

Bóg...

(składa ręce jak do modlitwy)