Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   59   —

Wśród wygnańców zapanowało przykre milczenie.
— Więc o to chodzi! — zaczął nagle cichym, przejmującym głosem Beniowski. — Więc to tak?... Więc wolność stawiacie narówni z posiadaniem ładnej dziewczyny, z dojściem do bogactwa, do urzędu? I dlatego, że mogę tego dosięgnąć, podejrzewacie mię, iż gotów jestem tutaj pozostać i was nawet na najwyższe katusze zaprzedać!... Więc wolność dla was to możność przewodzenia innym i uciskania ich, bo tutaj nie można niczem innem być, ino rabem albo katem... Więc wy przypuszczacie, że można wolną duszę zamienić na szyty złotem mundur, że wieczne tęsknoty za rozmaitością wolnego świata można zalać gorzałką, że miejscowe szacherki i intrygi mogą zastąpić wolną grę szlachetnych zapałów i ambicyj, że, patrząc w ładne oczy niewieście, można zapomnieć ojczyste krajobrazy, ojca, matkę, krewnych, przyjaciół, wszystko, co tysiącem nici wrosło od kolebki w serce i pragnienie, co po tysiąckroć razy tu spotężniało od ręki gwałtu, która powrotu ku nim wzbrania... Nie, — dla mnie wolność jest to żyć równym wśród równych, jest to możność niekłamania nikomu i nigdy, nieudawania, nieuniżania się, nieodczuwania przed nikim strachu, jest to możność zostania tem, czem się chce, możność sięgania po wszystkie zaszczyty i wszystkie prawa życia... Pewność jutra, pewność należnych mi zasług... Tu zaś co?... Nawet