Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   266   —

— Armaty zagwoździmy, amunicji weźmiemy tyle, ile trzeba, resztę utopimy w fosie... — dowodził Baturin.
— Nie dojdziemy nawet do Czekawki! — przerwał spór Beniowski. — Skoro zauważą, że opuściliśmy fortecę, napadną na nas i zgniotą przeważną liczbą w czystem polu!...
— Okopać się i obwarować tutaj w jakim z kątów fortecy, pomniejszyć linję obronną... — radził Gurcynin.
— Nie podobna, wszystko jest tak z sobą powiązane, że zdobywszy pewną część okopów, zapalą zaraz palisadę, budynki i żywcem nas upieką, albo wysadzą w powietrze, dzięki wybuchowi prochów! — zauważył Baturin.
Panow milczał i spoglądał na Beniowskiego. Ten słuchał i dopiero wkońcu, gdy wypowiedzieli się wszyscy i rozpacz zaczynała dźwięczeć w słowach radzących, ozwał się surowo:
— Niema co, trzeba będzie uciec się do środka ostatecznego, barbarzyńskiego, ale... nie widzę innego sposobu! Trzeba będzie dzieci i kobiety pozostałe w mieście spędzić do cerkwi i zagrozić, że je spalimy, w razie jeżeli ojcowie nie upokorzą się, nie wydadzą nam broni i zakładników!...
— I spalimy ich... doprawdy?... — spytał drżącym głosem Chruszczow.
— I spalimy ich doprawdy!... — groźnie powtórzył Beniowski.
Oficerowie powstali.