Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   104   —

to wypływały w chybotliwem jego świetle stojące pod ścianami sprzęty i lśniące jak sztaby lodu rzędy nabitych muszkietów oraz broni, zebranej w kącie, zasłoniętym we dnie zazwyczaj kotarą, w nocy rozsuwaną na boki.
Nazajutrz na cichy stuk do drzwi Beniowski otworzył oczy rzeźki, wypoczęty. Wesoło spojrzał na smugi słońca, przekradające się przez okno, zszyte z drobnych mikowych szybek.
Zarzucił naprędce futrzaną opończę na ramiona i poszedł otworzyć drzwi. Wszedł Jędrzej, niosąc zastawę do herbaty i błyszczący, buchający parą imbryk.
— Cóż słychać?... Przychodził kto?...
— A jakże!... Już przychodzili!... Jakżeby się bez tego obyło!?...
— Gdzież są?
— Gdzież mają być: u Chruszczowa czekają! Niech się wielmożny pan nie lęka, zaraz tu będą, jak kruki węszą każdą chwilkę wolną pana...
Beniowski roześmiał się i, obmywszy się cały od stóp do głowy zimną wodą. siadł do śniadania; nie zdążył go jednak zjeść, gdy zjawił się Chruszczow z całą Radą. Obsiedli długi stół; Jędrzej przed każdym z nich postawił filiżankę herbaty, a Beniowski podsunął im fajansową cukiernicę z cukrem trzcinowym i koszyczek z sucharami.
— Od czegóż zaczniemy?... Aha, Chruszczow, czy wszystkie moje rozporządzenia spełnione?
Wszystkie. Iwaśkin błagał, żeby go do-