Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   103   —

zwalać im wiele gadać... Niech się szykują też, gdyż biorę ich z sobą na Łopatkę...
— To jedziesz?
— Jadę i cieszę się z tego niezmiernie, bo jestem bardzo znużony. Zresztą pobyt mój jest tam konieczny. Władze, mieszkańcy i nawet nasi muszą być przekonani, że te sprawy nas obecnie jedynie zajmują, że nawet jeżeli były, albo są jakie inne projekty, to porzucone zostały dawno i ostatecznie!
— Słusznie, ale widzisz...
— Nic nie widzę! Dosyć!... Dziś nie mogę więcej... Czuję, że jak się nie wyśpię, to zdechnę!...
— Bój się Boga, nie zdychaj!... Cóż się z nami stanie, przyjacielu!?
— Właśnie!... Dlatego wynoś się!...
— Szczęście istotnie, że jeszcze spać możesz... Ja bo nie mogę się tem pochwalić...
— Bo masz nieczyste sumienie!... Ale już idź, idź sobie!...
— Nieczyste sumienie!... Dobrześ powiedział!... — roześmiał się Chruszczow, uścisnął wyciągniętą prawicę przyjaciela i wyszedł.
Beniowski opatrzył i zasunął za rum rygle, drzwi wewnętrzne, wiodące do Jędrzeja, zawarł na haczyk; położył nabitą krócicę koło siebie na nocnym stoliczku, rozebrał się i zwalił, jak martwy na posłanie.
W opustoszałej nagle komnacie chwiał się jeno i cicho pryskał blady płomyk kaganka. To nikły,