Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   105   —

puszczono do ciebie, że chce się usprawiedliwić i ciebie przebłagać, alem się nie zgodził.
— Słusznie bardzo. Sprawa jasna, niema powodu mitrężyć! Czy Sybajew już wyruszył?... Nie chciałbym, żeby go w drodze mógł dopędzić posłaniec naczelnika z listem...
— Pewnie, że wyruszył. Miał zaraz jechać, zanim miasto się obudzi...
— A więc teraz: cóż powiecie na odmowę okrętu?... Jeszcze jedna nadzieja prysła. Mów Winblath, tyś najmłodszy!
— Wyznaję, że nie żywiłem nigdy nadziei zbyt wielkiej. Nawet lepiej może, że nam odmówiono. Liczylibyśmy na pewno i nie przedsiębrali środków, a statku mogli nam nie dać w ostatniej już chwili. Co wtedy?... Pogłoski i plotki rozchodzą się coraz szerzej, lada dzień możemy zostać wykryci. Dlatego radzę obecnie przywarować, siedzieć cichutko, zaprzestać nawet ściągania i werbowania ludzi. Poco nam więcej!? Każdy nowy człowiek to możliwy zdrajca... Tymczasem, jeżeli rzecz poprowadzić należycie, starczy nam tych sił, jakie posiadamy. Z jedenastu statków, jakie stoją w porcie, wypatrzyć najlepszy, najodpowiedniejszy dla nas i owładnąć nim w ostatniej chwili, kiedy będzie miał wyjść pod żaglami. Zazwyczaj cała załoga i oficerowie są wówczas pijani po pożegnalnej uczcie... Część naszych ludzi mogłaby jeszcze w czas tej uczty na statek zakraść się i uśpić załogę, częstując nietrzeźwych marynarzów wódką