Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXI.

Niewesoło zapowiadały się święta; w samą wilję wiatr od morza taką przywiał zamieć, że ciężki chmurny dzień rychło zamienił się w siwą, rozdygotaną noc. Śnieżyca hulała cały tydzień świąteczny, zawiała domy po wręby, przecięła zaspami drogi i utrudniła wszelką łączność nawet między bliskimi sąsiadami. Jaki taki, przyciśnięty potrzebą, wlókł się, przytrzymując oburącz za poklaski sani, do lasu po opał, albo do miasta po sprawunki, lecz że smagane wichrem psy nie chciały wieźć, mało znalazło się i na to ochotników; woleli marznąć lub obchodzić się nawet w święta bez wybredniejszej strawy i napojów.
W domu naczelnika nudzono się śmiertelnie. Po urzędowych zrana wizytach, nikt już tu nosa nie pokazywał. Niłow miał na pociechę swój gąsioreczek, siedział przed ogniem, płonącym na kominku, popijał tę lub ową nalewkę i brzdąkał na wyreparowanej w tym czasie przez Beniowskiego gitarze.