Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   235   —

przy uprzejmej pomocy Stiepanowa, tam, skąd szli oni.
— Beniowski znowu przegrał!...
— Co ty mówisz!? Nie może być!...
— Mówię ci. Ho, ho, Koleskow w kaszy zjeść się nie da!... „Tutejszy, tutejszy“, „matołek“, „żółtobrzuch...“ powiadają... A niejeden tutejszy może dwóch „stołecznych“ wart!... Tybyś, Nastka, jego wzięła sobie za nauczyciela!... Towarzysz on takoż o wiele weselszy od Beniowskiego... Piosenkarz doskonały! — żartował Grześ.
Nastazja zwiesiła bezradnie ręce, zdawało się, że padnie.
— Tu ciężkie powietrze!... Niech lepiej pani wyjdzie na ganeczek, przyniosę pani okrywkę!... — troszczył się i zabiegał koło niej Stiepanow.
— Już mi lepiej!... Nie trzeba!... Pójdę do ojca!... Prowadź mię pan!
Gdy Beniowski, ustawiwszy szachy po raz trzeci, obejrzał przed grą przycichły tłum, dostrzegł przedewszystkiem w odległym kącie prawie pod powalą bladą, zbolałą twarz Chruszczowa i posępnie gniewną Panowa, gdy zaś wzrok zniżył, ujrzał nagle w szeregu groźnych, podejrzliwych i wrogich spojrzeń przygasłe od przerażenia, wierne i tkliwe oczy dziewczyny. Jakby nagle promień słońca błysnął mu w skłębionych chmurach. Stała za krzesłem ojca, sama jedna niesłychanie czysta, dziewicza i powabna w tym