Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   236   —

męskim roznamiętnionym tłumie. Beniowski uśmiechnął się do niej, lecz rychło oczy odwrócił, gdyż z poza jej głowy wychyliła się niespodzianie blada i wąska, zawistna twarz Stiepanowa.
— No, zaczynamy!... Hej, ty stary... Pamiętaj Pukszta!... Ignis, lapis, finis!... — przynaglał Beniowskiego Koleskow, grożąc jednocześnie palcem swemu fetyszowi.
Była to jednak ostatnia wygrana Koleskowa. Daremnie zżymał się, mówił straszne, nikomu niezrozumiałe zaklęcia, wymyślał i groził swemu kościanemu potworkowi za każdą wziętą figurę i nawet go pod stół sadzał za karę. Beniowski wygrał jedną partję, potem drugą, trzecią i czwartą. Znużeni widzowie już się zaczęli rozchodzić, już dawno umilkła muzyka, opróżniła się sala balowa, już odeszła do domu pani Niłowowa, zabrawszy Nastazję, już błękitny świt wpadał do komnat i mieszał się z czerwonem światłem dopalających się świec, już sen morzył nawet samego naczelnika, gdy wreszcie wstali gracze od stołu i Czernych drżącą ręką począł liczyć wygranę.
— Dwadzieścia pięć tysięcy... prócz futer... — wyjąknął przerywanym głosem. — Czy teraz podzielimy się, Sergjuszu Mikołajewiczu? Czy potem?
— Nic pilnego... Oddaj tylko Beniowskiemu należną część... Podziału dokonamy jutro... w kan-