Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   212   —

— Słyszałem, słyszałem... Rowy jakieś kopiesz i palisadę chcesz wkoło stawiać!...
— Wobec powszechnego przeciw mnie wzburzenia za tę nieszczęśliwą grę, którą muszę dalej prowadzić, wyznaję, że lękam się niespodziewanego wybuchu zemsty albo napadu.
— To prawda, bardzo są na ciebie zawzięci. I na wieleż to ich ukrzywdziłeś, co?
— A będzie, licząc razem z futrami i gotówką, ze czterdzieści dwa tysiące!...
— Aż tyle! — krzyknął naczelnik, podskakując na krześle. — A to nicponie ci twoi wspólnicy, mówili, że zyskali zaledwie dziesięć tysięcy, i dali mi wszystkiego dwa tysiące!
— Mieli duże wydatki na przyjęcia, na szkołę... Zresztą może ja futra za dużo cenię!... — bronił wspólników Beniowski.
— Dobrze, dobrze!... Niech ich tam!... Ale ty, Beniowski, już się zgódź i graj, gdyż wiedz, że i ja przyłączyłem się do ich spółki... Pokryję trzecią część przegranej, więc możesz się odważyć... Kiedyż więc?
— Chciałbym, aby ten festyn odbył się, kiedy już wyzdrowieje Nastazja Iwanowna... Uroczystość zapowiada się wspaniale, niechby się młodzież zabawiła. Prosiłbym również Waszej Wysokiej Szlachetności o dopuszczenie do udziału w uroczystości choć części wygnańców, choć tych, co uczą w szkole i mają z nią łączność. Słusznie im się to należy, gdyż festyn ma być z racji otwarcia szkoły.