Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   211   —

Niech mi jednak pani wierzy, że ze wszystkich... ze wszystkich, jacy tu są...
Na korytarzu zaszurgały pilśniowe pimy Mironowny.
— Dzięki ci, dzięki!... — szepnęła dziewczyna, chowając ręce pod kołdrę. Beniowski również odsunął się dalej. Stara obejrzała ich podejrzliwie.
— Iwan Piotrowicz woła was, panie Beniowski, do kancelarji. Idźcie zaraz... Wysiadujecie tu bez potrzeby! — zrzędziła.
Beniowski wstał i, unikając spojrzenia dziewczęcia, ukłonił się i wyszedł.
Niłow siedział sam w swojej kancelarji.
Gdy Beniowski wszedł, kazał mu drzwi za sobą przymknąć i przybliżyć się.
— Powiedz mi, jak to tam było z tą... grą z Kazarinowym i kupcami? — spytał poufale.
Beniowski opowiedział mu w zabawny sposób swoją pierwszą przygodę, swój strach przed własnem powodzeniem, chęć zwrócenia komendantowi pieniędzy, propozycję Czernycha i spółkę jego z sekretarzem, wreszcie dąsy przegrywających kupców, ich pogróżki i nadzieje na sprowadzonego Koleskowa...
— I cóż: myślisz, że wygrasz?
— Nie wiem, nie znam tego młodzieńca. Przypuszczam jednak, że się oprę...
— Dlaczegóż więc zwłóczysz?
— Nie czuję się jeszcze na siłach... Następnie miałem ze szkołą kłopoty...