Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   161   —

bre... Uspokój serce moje, nianiu kochana, niech go jak dawniej nie czuję!
Staruszka wytarła nieznacznie łzę.
— Nie uspokoję ja serca twego, dziecino moja, nie uspokoję... Już ono będzie tak się bić, trzepotać aż do mogiły, do grobowej twej deski... Z początku o królewicza... o męża, a potem o pisklęta... o dzieci. Taki nasz niewieści los!... Im więcej kochać będziesz, tem mocniej będzie się ono kołatać... Dlatego pogódź się, dziecino, z wyborem rodziców... Weź tego, kogo mniej kochasz!
Zerwała się z kolan Nastka.
— Znowu!... Nie chcę o tem słyszeć! Idź sobie precz, idź precz, Mironowna, tyś inna, ktoś cię jakim czarem odmienił...
— Ach, w przeklętą godzinę zjawił się u nas ten włóczęga!... Czuje me serce, że zgubę on nam niesie... Wszystko przez niego! On ponauczał cię tych myśli! Niepotrzebna nauka kobietom!
— Milcz, milcz, Mironowna, milcz! Idź już! — przerwała jej gwałtownie Nastazja. — Proś matkę. zęby mię puściła z tobą do sklepu Kazarinowa kupić jedwabiu i paciorków, bo mi zabrakło.
Spojrzała nieznacznie Mironowna na pełną nici króbkę, westchnęła i wyszła, suwając ciężko nogami w grubych wojłokowych pimach.
Słońce uderzyło w okno, przebiło jego lodową powłokę i legło tęczową chmurką na zwie-