Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   160   —

stara, to słowami opisał, daj ałtyna, a zobaczysz, jak ci odmaluję! — śmiał się chłopak.
— Och, zbereźnik! Wynoś się, pókiś cały! — Ograbił cię, przyznaj się, gołąbko? — zwróciła się ze współczuciem do Nastki, spoglądając na jej otwarty woreczek. — Może siądziesz, duszko, tu koło mnie, widzę, że ci serduszko już zmiękło, może pogadamy... Nie jest tak źle, jak ci się zdaje...
— Nie zdaje mi się, ale wiem napewno, że za tę ropuchę nie pójdę!
— Kiedy, widzisz, nie o to wcale chodzi!... Może za niego, może za innego... Matka ino znajduje i pan ojciec też, że czas ci zamąż. Co w tem złego? Więc wyznaj mi, kogobyś z kawalerów wolała, może ja ze swej strony pocichu im podpowiem, podsunę...
Nastka stała chwilę z opuszczoną głową, wreszcie objęła za ramiona starą, posadziła ją po dawnemu na zydlu i, opuściwszy się obok na ziemię, podniosła ku niej oczy promienne.
— Widzisz, nianiu, ja chciałabym... królewicza. I tu jest taki... podobny, ale on... daleki, daleki... niedostępny! Ach, nianiu, nianiu, zawsze byłaś dla mnie dobra... Dlaczego więc opuściłaś mię teraz, teraz, kiedy serce tak wciąż bije niespokojnie, gdy co chwila coś się dzieje, czego nigdy przedtem przewidzieć niepodobna było, a od czego dusza zamiera!... Nianiu, nianiu, bądź jak dawniej, kiedy ci wszystko mogłam powiedzieć, boś wszystko dla mnie obracała na do-