Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   159   —

— A wiem, bo mam... liścik.
— Liścik do mnie?... co ty mówisz? Na Boga! Od kogo?... Dawaj go zaraz!
— Od pięknego królewicza... Przyniósł go niewolnik Beniowskiego, a co tam napisane, ho, ho! Prosił, żeby go oddać do własnych rąk...
— Co ty mówisz?... Więc daj!... Dawaj zaraz!
Chłopiec zmrużył oko i wyciągnął rękę.
— Nóżki na stół! — rzekł grubym głosem starego gracza.
Nastazja drżącemi rękami odszukała w swej sakiewce drobną monetę srebrną i położyła ją na dłoni brata. Ten pieniądz obejrzał, spróbował na zębie, nie śpiesząc się schował do kalety za skórzanym pasem. — Nałgałem ci od początku do końca, Nastka... Nie mam żadnego liściku, ale będę miał, upewniam cię! — rzekł spokojnie, wykręcił się na pięcie, gwizdnął i skierował się ku drzwiom. Na progu wszakże spotkał się z Mironowną, która wpadła nań z furją, wyrzucając mu, że złamał zakaz matki.
— Zadużyś już, żeby po niewieścich teremach chadzać! A nos będziesz miał niedługo taki czerwony, jak rodzic!... Ale co wolno popu, to nie diaczkowi... Zawcześnie, jagódko, zawcześnie! Wysoko latasz, niewiadomo, gdzie siądziesz!...
— Zaraz się mamie poskarżę, żeś taka nieprzyzwoita!... Gdzie siądę?... Jak siądę?... Wiadomo, jak siądę!... Jeżeli zaś chcesz, żebym ci,