Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   152   —

razy pojmałam na sobie jego dziwne spojrzenie. Knują oni tam coś pocichu przeciwko mnie... Nianiu, nianiu, co będzie, co będzie!?
Uklękła u nóg starej sługi i twarz drgającą ukryła na jej kolanach.
— Nic znowu takiego nie będzie, dziecinko moja!... — mówiła staruszka, gładząc rozpuszczone włosy dziewczyny. — Ubiorą cię w suknię śliczną, białą, srebrem przetykaną, na głowę ci włożą, jak królewnie, złotą koronę, obują ci nóżki w maluchne trzewiczki, na wysokiej piersi zawieszą perły, korale, opaszą kibić pasem z drogich kamieni, zasłonią oczki welonem, jak mgła... Będziesz szła, niby święta z obrazka, przez cerkiew od świateł rzęsistą ku gorejącemu, jak słońce, ołtarzowi... Wszyscy ci się kłaniać będą do ziemi, a przy anałoju czekać będzie pop w szczerozłotym ornacie... Huknie chór, aż szyby zadrżą...
— A obok mnie będzie szła ta ropucha, potem skoczy na mnie, będzie mię chciała całować... Ach, nianiu, nianiu, przenigdy!
— Cóż zrobić, dziecinko, taki nasz los!... Chłop, byle był nie brzydszy od djabła, już ujdzie!... Sergjusz Mikołajewicz nie jest znowu najgorszy!... Soczysty jest mężczyzna, dorodny, w samej sile... Druga w mieście po Iwanie Piotrowiczu osoba, nie stary jeszcze, droga przed nim otwarta, może i gubernatorem zostać! I pieniądze ma, i pensję, i wysługi znaczne. Pan całą gębą... Ważny człowiek rządowy, urzędnik, czci-